Jak króla Lance’a dogoniły upiory
doping | Woził Armstrong razy kilka, powieźli i Armstronga. Legenda Tour de France, tyran kolarstwa, bohater walki z rakiem, milioner i celebryta, właśnie przegrał bitwę z agencją antydopingową. Niedługo straci tron, wszystkie tytuły i premie zdobyte od 1998 roku. Została mu jeszcze ostatnia misja: walka o pamięć
Przychodzi taki moment w życiu człowieka, gdy trzeba sobie powiedzieć: dość – napisał na swojej stronie internetowej. U niego ten moment przyszedł po 10 latach rzucania się do gardła każdemu, kto go posądził o doping, po milionach dolarów wydanych na prawników i piarowców, po szantażach, procesach w obronie dobrego imienia.
Lance Armstrong, samiec alfa peletonu, kowboj z teksaskiego Austin, najtwardszy z twardych, człowiek, który wyrwał się rakowi i wygrał siedem razy Tour de France, ogłosił właśnie: przestaję walczyć. Ubrał to oczywiście w inne słowa, nie zmarnował okazji, by przypomnieć, że jest większy od tych wszystkich, którzy próbują go teraz szarpać za nogawki, przedstawił się jako ofiara „niekonstytucyjnego polowania na czarownice". Ale do tego się jego list otwarty sprowadza: do uznania się za pokonanego.
W piątek nad ranem polskiego czasu minął termin ultimatum dla Armstronga. Musiał zdecydować, czy godzi się z tym, że Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) ukarze go na podstawie zebranych dowodów za przyjmowanie dopingu i namawianie innych do dopingowania się, czy też decyduje się odpierać oskarżenia agencji podczas przewidzianego na listopad tzw. arbitrażu.
To drugie oznaczałoby, że zostanie skonfrontowany...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta